Cała rodzina Kuroniów uwielbia gotować, a najmłodsza córka Macieja Kuronia, Gaja, opowiedziała nam o tym. jak wyglądają przygotowania do wielkanocnego śniadania i co króluje na kuroniowym stole.
- Pani Gaju, Święta Wielkanocne już za kilka dni, więc proszę nam powiedzieć, co jest dla pani najważniejsze w tym świątecznym okresie?
- To trudne pytanie (śmiech), ale myślę, że najbardziej cenię sobie możliwość spotkania z rodziną. Im jestem starsza, tym bardziej sobie cenię te chwile, kiedy możemy wszyscy razem usiąść za stołem, porozmawiać, pośmiać się, poplotkować... . Na co dzień każdy jest zalatany, ma wiele obowiązków, a dwa, trzy dni spędzone z rodziną zupełnie zmieniają perspektywę. Tak, te chwile lubię najbardziej.
- A gdzie spędzacie święta wielkanocne?
- Mamy taki tradycyjny podział. Wielkanoc spędzamy zawsze u mojej mamy w Izabelinie, a Boże Narodzenie i Wigilię u mojej cioci w Łomiankach.
- Zanim jednak wszyscy zasiądą przy stole, trzeba te wszystkie smakowite potrawy przygotować. Kto rządzi w kuchni?
- Mamy dużą kuchnię, więc nikt nikogo z niej nie wygania i troszkę się dzielimy. Moja mama, jako że jest na miejscu, gotuje żurek, piecze kaczuszkę, brat zajmuje się mięsiwem, kiełbasami, a ja dbam o desery, ale też jajka faszerowane. Babcia przygotowuje przepyszną sałatkę jarzynową. Nie ma jakiegoś króla czy królowej kuchni. Wszyscy gotujemy, część przygotowujemy w swoich domach, potem próbujemy, degustujemy i chwalimy najlepsze dania. To powoduje również, że nikt nie jest zmęczony i możemy potem przy wielkanocnym stole zasiąść we wspaniałych nastrojach.
- Wielkanoc to święta, gdzie na stołach królują wędliny. Pani brat opowiadał mi jak to wasz tata przez pół nocy mielił mięso, mieszał przyprawy, by zrobić fantastyczne kiełbasy.
- Ja byłam wtedy małą dziewczynką, ale doskonale pamiętam, jak tata, który przecież był kucharzem robił te wędliny. Nie siedziałam z nimi do 3 czy 4 rano, ale do tej 23 pomagałam jak mogłam. Nie miałam tyle siły, by mielić mięso, ale za to pilnowałam, by farsz z maszyny trafiał do odpowiednich flaków. Nasz dom w tamtych czasach to rozmowy przy kominku, bo nie było telewizora i wspólne gotowanie w kuchni. Wszyscy zresztą kochaliśmy gotować. Teraz jest troszeczkę inaczej, bo po pierwsze nie mamy tyle czasu, a po drugie mamy firmę kateringową, gdzie przygotowujemy część potraw. Wszystko nadzoruje moja mama.
- A przepisy? Stosujecie te rodzinne, przechodzące z pokolenia na pokolenie?
- Oczywiście, że tak. Bardzo dużo nauczył nas tata, ale kiedy już ptaszki wyfrunęły z gniazda (śmiech), to każde z nas zachowało tę bazę, główną linię, ale dodaje też coś od siebie. Na przykład ja lubię do barszczu dodać kolendrę, może trochę imbiru, a jeden z moich braci lubi owoce morza i też je wykorzystuje. Wbrew pozorom nasze dania nie różnią się wiele od siebie. Zresztą, nad wszystkim czuwa nasza mama, która sama ocenia ich smak.
- Po śniadaniu czas na obiad. Co wjeżdża na stół, jako gwóźdź programu?
- Och, to zależy. Mamy w kuchni ogromny piekarnik, który ma ponad metr szerokości, więc zazwyczaj pieczemy w nim gęś albo kaczkę. Ja zresztą kocham śniadania i po tych wszystkich wędlinach, sałatkach, pasztetach obiad schodzi na drugi plan. Ale myślę, że gęś robi największe show (śmiech).
- Podobno pani bardzo lubi kuchnię azjatycką, a co z polskimi potrawami świątecznymi?
- Ze mną jest tak, że w ogóle lubię poznawać nowe potrawy, podróżować i szukać nowych smaków, ale tak naprawdę, to lubię też naszą, polską kuchnię. Co? Wędliny domowe. Szynki, kiełbasy i boczek to moje ulubione.
- A jajeczka?
- Oczywiście, że tak. Tym bardziej, że dziadek hoduje kilka kur, a jego jajka to coś fantastycznego. Kiedy babcia wraca ze święconką i do jajek dodamy domowy, ucierany majonez to kilka takich jajek ląduje w brzuchu. (śmiech)
- A faszerowane jaja. Każdy je przygotowuje na Wielkanoc, ale każdy inaczej. Jak to jest u was?
- Zazwyczaj jedne są tradycyjne z majonezem i kawiorem, drugie z suszonymi pomidorami, a trzecie faszerujemy łososiem i koperkiem. Te ostatnie przygotowujemy mieszając żółtka z majonezem, odrobiną jogurtu i koperkiem, a łososia kroimy na cieniutkie, delikatne plasterki i kładziemy je na wierzch.
- Co po śniadaniu? Spacer czy na przykład jazda na rowerze?
- Tradycją jest rodzinny spacer, ale kto chce ten sobie siedzi przy kominku i odpoczywa. Inni sprzątają, a dzieciaki moich braci biegają po domu i podwórku szukając zajączków. Wszyscy jednak są niesamowicie szczęśliwi z takiego spotkania, kiedy można pogadać, poplotkować czy też snuć plany na przyszłość.
- Odejdźmy od wielkanocnego stołu i porozmawiajmy o pani udziale w Master Chefie. Co pani dał ten program? Pomógł czy może zaszkodził?
- Na pewno nie zaszkodził, raczej pomógł. Moi bracia smykałkę do gotowania przejęli po ojcu, ja byłam trochę z boku. Master Chef pomógł mi się pokazać. Dziś prowadzę warsztaty, robię pokazy, szkolenia... . Jest mi teraz łatwiej. A poza tym poznałam fantastycznych ludzi, z którymi byłam przez trzy miesiące poza domem i nie wszyscy o tym wiedzieli. Jeden odcinek kręciliśmy dwa dni i trzeba było być na planie od rana do późnej nocy. Nie można było mieć przy sobie telefonu, zostawała więc tylko książka i rozmowy z innymi uczestnikami, które zresztą były bardzo inspirujące. Nabrałam też obycia z kamerą.
- Nie dało się wygrać?
- Jak widać, nie. Ja jednak nie jestem osobą tak waleczną, która za wszelką cenę musi być pierwsza. I tak byłam zaskoczona, że dotarłam do dziesiątego i potem wróciłam w jedenastym odcinku. Prawdę mówiąc myślałam, że odpadnę wcześniej.
- Na koniec zapytam o mięso, które będzie królowało na waszym stole. To oczywiście polskie mięso, którego razem z bratem jesteście ambasadorami.
- Oczywiście, że polskie. Przede wszystkim drób, czyli ta gęś lub kaczka, ale pojawi się też kurczak w postaci terriny. Będzie też polska wieprzowina, która ma dobrą jakość i jest łatwa w przygotowaniu, niewiele potrzebuje, by była smaczna.
rozmawiał: Wojciech Potocki (Tygodnik 7 Dni)
redakcja@motywmedia.pl